23 lutego 2010

16. Kinga, 21 lat, Wrocław

Nagość wiąże mi się z codziennością. Codziennie wstajemy, kąpiemy się, ubieramy, rozbieramy. Jest to nieodzowny element naszego życia którego chcąc niechąc się nie pozbędziemy. Rodzimy się z nią i pozostajemy do końca życia. Nagość wiąże mi się również z odkrywaniem tajemnic przed sobą, swoim partnerem i światem. Akceptacja własnej nagości zwiazana jest z brakiem strachu i bezpieczeństwem ze strony innych. Myslę że odpowiedni partner, który kocha bezgranicznie jest w stanie wydobyć z nas pewność siebie płynacą z naszego wnętrza. Nie do końca akceptuję siebie bez ubrania, mam świadomość tego iż moje ciało nie jest doskonałe. Wiadomo, za dużo tu i ówdzie ;) Dlatego staram sie pozować głównie do aktów zakrytych. Akty pozwalaja mi nie tyle na zaakceptowaniu siebie jaką jestem, co na zwrócenie uwagi na to co mam poprawić w swoim ciele. Osobiscie uważam iż całkowita nagość  budzi zbyt wiele dosłownosći, rąbek tajemnicy wzmaga ciekawość i podniecenie.
 
Lubię. Pierwsze skojarzenie jakie nasuwa mi słowo "lubię" to moja praca. Uniform (biały fartuch ochonny) jaki zakładam pozwala mi na robienie czegoś co kocham. Mój zawód pozwala dać popis mojej kreatywności i zdolności manualnych. Jestem technikiem dentystycznym, wykonuję uzupełnienia protetyczne. Moim zadaniem jest, że tak nieskromnie powiem, dawanie ludziom uśmiechu ;) Staram sie wkładać w swoją pracę całe serce tak by ludzie byli zadowoleni. Najprzyjemniejszym momentem jest uśmiech pacjenta wychodzącego z gabietu. Za każdym razem kiedy zakładam fartuch czuję że robię coś pożytecznego, dlatego tak właśnie lubię swój uniform :)
 
Nienawidzę, nie akceptuję. Futro, pierwsze skojarzenia jakie nasuwają mi się na myśl o futrze to krew, morderstwo, cierpienie, śmierć. Czym jest dla mnie futro? Końcowym produktem przemysłowej rzezi niewinnych zwierząt. Bardzo dawno temu dostałam w spadku szal z prawdziwego lisa. Co prawda nigdy go nie noszę, ale ponieważ wciąż leży w mojej szafie chciałam wykorzystać go do zwrócenia uwagi na pewien aspekt. Sama myśl iż jakieś zwierzę przeszło przez falę cierpień, bólu, głodu, zniewolenia zanim trafiło na sklepowe wieszaki sprawia, że przy każdej damie w futrze mam ochotę zapalic znicz. Niestety, mało ludzi zdaje sobie sprawę lub co gorsza nie chce o tym wiedzieć, że takie zwierzątka przechodzą niewyobrażalne cierpienia. Trzymane są w ciasnych klatkach, głodzone, porażane prądem, często obdzierane ze skóry żywcem. Tak powstaje okrycie, które wg. mnie jest wymysłem bogatych egoistów, którzy chcą pochwalić się przed innymi swoim statusem. Ja nie mam zamiaru ubierać się w luksus za cenę cierpienia. Dlatego, mimo iż niepewnie czuję się bez ubrania, wolałabym chodzić nago niż w futrze.

22 lutego 2010

15. Joanna, 20 lat, Wrocław

Nago. Akty, które są delikatne i piękne szalenie mi się podobają. Jesli chodzi o nagość u mnie – tu zaczynają się schody. Przez moje doświadczenia z dzieciństwa kompletnie nie akceptuję siebie nago. Stanąć przed kimś nago to dla mnie bardzo stresujące. Nie mówię tu tylko o fotografie ale także kimś bliskim. Mój ostatni chłopak przez rok toczył ze mną wojnę o to bym nie wstydziła się przed nim. Przegrał. Cholernie wstydzę się swojego ciała i nie umiem się przełamać. Może z czasem mi się to uda ale będzie to niesamowicie trudna walka, którą mam nadzieję uda mi się wygrać.

Lubię.
Nie tyle lubię co wręcz uwielbiam taniec, jest to moja największa pasja. Bez tańca czuję sie jak ryba bez wody, a moja codzienność zasnuwa się mgłą otępienia. Dzięki tej pasji mogę zapomnieć o trudach i troskach domowych oraz o wszelkich problemach. Taniec daje mi poczucie wolności, dryfuję wtedy na parkiecie i nie liczy sie nic innego. To jest moja oaza spokoju w tym zabieganym świecie.

Nienawidzę
eleganckich sukienek, spódnic i żakietów. Sam żakiet do dżinsów to ok ale nie połączenie żakietu ze spódnicą. Założyć coś takiego to dla mnie mordęga. Przez to, że studiuję dziennie i zaocznie, muszę niestety często zakładać taki strój, mimo iż mam na niego alergię... Egzamin albo wizyta u rodziny... Ani jedno przyjemne ani drugie... Choć z dwojga złego wolę egzamin... :)

17 lutego 2010

14. Dominika, 20 lat, Wrocław

Nago. Bardzo długo się jej wstydziłam. W tym momencie moje bariery puszczają, może dlatego, że mam przy sobie moją kochaną drugą połówkę i wiem, że niczego nie muszę się wstydzić, bo dla Niego nie ma we mnie niedoskonałości. Dlaczego pozuję do aktów? Zdaję do Szkoły Teatralnej i na pewno pomoże mi to jeszcze bardziej otworzyć się, przemóc swój wstyd i zażenowanie faktem, że ktoś na mnie patrzy. Na scenie nie może być mowy o jakimkolwiek wstydzie chyba, że wcześniej zostało to ujęte w scenariuszu. Jednakże nie ma co ukrywać, jeśli chodzi o moją nagość jeszcze nie czuję się przed obiektywem na tyle swobodnie, żeby bez skrępowania i z uśmiechem stanąć na wprost fotografa. :)

Lubię być na scenie. Tańczę i dlatego też włożyłam moją ulubioną, zieloną sukienkę. Podczas każdego tańca, któremu oddajemy się z radością, umysł traci zdolność kontroli, a ciałem zaczyna kierować serce. To cudowne uczucie gdy jestem na scenie i mogę zapomnieć o wszystkim, dając z siebie to co najlepsze i najszczersze. Lubię siebie w kolorowej sukience i butach do tańca. Może dlatego, że nie jest to mój codzienny strój, przez co czuję się bardziej wyjątkowa.

Nie lubię. Skończyłam Szkołę Muzyczną grając na altówce. Co roku skazana byłam na kilka egzaminów sprawdzających moje umiejętności i postępy w grze. I tych właśnie egzaminów wprost nie znosiłam. Nie to, że nie lubiłam grać, ale wolałam robić to z przyjemności, a nie z przymusu. Za każdym razem przed egzaminem trzeba było wyszukać w szafie coś „ładnego”, żeby tylko komisja nie przyczepiła się do wyglądu. Dlatego też wskakiwałam w grzeczne białe rajstopki, spódnicę i białą bluzkę z kołnierzykiem zapiętą na ostatni guzik, żeby było przyzwoicie (i przypadkiem nie było zbyt łatwo oddychać). Na domiar złego nosiłam okulary na pół twarzy i dwa warkocze co jeszcze bardziej przedstawiało mnie w roli „Sierotki Marysi”, a może raczej ofiary losu. Tak właśnie wygląda moja historia ze znielubionym „egzaminowymi ciuchami” i przymusem wyćwiczenia utworów w wymaganym terminie. Na szczęście w tym momencie moje „grzeczne ubranko” odchodzi w niepamięć.

15 lutego 2010

12. Justyna, 20 lat, Wrocław

Nagość jest ok, kiedy jestem z kimś kto dla mnie dużo znaczy, wtedy dzielę się moją intymnością i to jest coś pięknego. Jeśli chodzi o upublicznianie swojej nagości, jak pozowanie do aktów i pokazywanie ich tysiącom ludzi - moim zdaniem powinni tak robić ludzie, którzy mają przepiękne ciało, które samo w sobie jest cudowną rzeźbą i wiedzą przed czyim obiektywem powinni się obnażyć. Fotografia powinna mieć przekaz, gołe cycki dla gołych cycków są ble. A dlaczego ja nie zapozuję? Co prawda wiem już komu mogłabym zaufać, ale żeby pokazać wszystkim moją nagość muszę mieć pewność że stworzymy coś pięknego, bez fotoshopa i poprawek, a ja nigdy nie byłam zadowolona ze swojego ciała. Wiem wiem, akceptacja, poczucie wartości, "jak już się rozbierzesz to zobaczysz, że będziesz piękna i się zaakceptujesz"... Jasne! Ja nie będę piękna, tylko fotografia ;) Dlatego podjęłam decyzję, nie zaczynam samoakceptacji od rozbieranek! Zaczęłam działać: odpowiednia dieta, ćwiczenia, zajęcia tańca i z dnia na dzień czuję się piękniejsza :) nie potrzebuję do tego aktów, moje pozowanie nago będzie dopiero przypieczętowaniem pracy nad sobą, a nie jej początkiem!

Uniform ukochany :) Jestem muzykiem, gram zespole eventowym, moja ulubiona czarna sukienka to element oficjalnej stylizacji. Czuje się w niej świetnie - elegancko, kobieco, zalotnie i po prostu swobodnie! A kiedy założę ukochane szpilki świat leży mi u stóp ;) Nie ma dla mnie nic przyjemniejszego niż ubrać kobieco i z klasą, do tego biżuteria, odpowiedni makijaż i jestem jak ryba w wodzie. Najchętniej ubierałabym się tak na co dzień i szczerze mówiąc, nie raz zakładałam szpilki zamiast domowych kapci, ale muszę uważać, żeby za bardzo nie stukać sąsiadom z dołu ;)

Uniform znienawidzony -_-' Gdy gramy klimaty disco, i hity ABBY przebieramy się w ciuchy nawiązujące do stylu - kolorowe, błyszczące tuniki i niestety - białe kozaczki. Pomysł na tą stylizację był nienajgorszy, ale buty zamówione przez internet okazały się hm... specjalistycznymi... Wiem, że pewne panie pracujące noszą dość często takie obuwie, ale nie można w nim wytrzymać 10 min, a co dopiero 2 h show! Wygląd - ok, gdy jestem na scenie, działają kolorowe światła i dymiarka, pornoszpilka jest nawet atutem, ale na litość Boską jakie to wulgarne! Bleeeeee.... no i ten smród lateksu....

9 lutego 2010

11. Kamila, 21 lat, Jelenia Góra

Nagość ma dla każdego inny wymiar i sens, ponieważ jest ona związana z najbardziej intymną sferą naszego życia. Początkowo dla mnie samej nagość stanowiła źródło wstydu co oczywiście wynikało z niedoskonałości mojego ciała. Jeżeli miałabym wskazać część mojego ciała, która najbardziej mi przeszkadzała, byłyby to piersi. Miałam ogromny kompleks na punkcie swojego biustu i bardzo długo walczyłam z tym problemem. Chociaż czasem nadal odczuwam dyskomfort to uczucie to nie jest tak silne jak kiedyś. Gdy stajwałam się coraz bardziej dojrzałą kobietą, uczucie niepewności względem mojej nagości zanikało. Ostatecznie zaakceptowałam ją pozując do aktów, zupełnie zapominając o niedoskonałościach mojego ciała. W takich chwilach bowiem nie skupiam się nad swoją nagością lecz nad emocjami co pozwala mi zupełnie zapomnieć o nagim ciele. Wiem, że pozowanie do aktów jest sztuką, a nagie ciało jest jedynie narzędziem, pretekstem o wyjątkowym znaczeniu. Należy także pamiętać, że nagość sama w sobie bez otoczki emocjonalnej jest jedynie czystą fizjologią. Nagości nie trzeba się bać, wystarczy ją traktować jako naturalny element człowieczeństwa.

Słowo „lubię” kojarzy mi się z czymś przyjemnym, miłym i czymś co czyni mnie szczęśliwą. Właściwie lubię wiele ubrań, a lubiane są zdecydowanie ze względu na komfort. Lubię dresy, w których mam swobodę ruchów i piżamę, w której idę spać, ponieważ uwielbiam odpoczywać. Do zdjęć wybrałam ubranie, które noszę najczęściej, takie, w którym pokazuję się na co dzień. Jest to zdecydowanie luźny T-shirt i jeansy, a do tego parę fajnych dodatków. Lubię gdy w moim wyglądzie pojawia się szczypta elegancji ale jednocześnie nie chcę żeby zakłócała moją swobodę ruchów i dobre samopoczucie. Każdy ma swój gust jednak to co lubimy jest tym co sprawia, że czujemy się wygodnie i jednocześnie ładnie.

Czy można ubrania nienawidzić? Osobiście nie wiążę nienawiści z jakimkolwiek ubraniem. Są jednak rzeczy, które noszę rzadziej, ponieważ czuję się w nich mało komfortowo lub są one pozbawione gustu. Tego typu ubraniem jest elegancka sukienka, suknie wieczorowe czy spodnie z mankietem i biała koszula. Nie mogę powiedzieć, że nie podobają mi się takie stroje ale staram się ich unikać ze względu na dyskomfort jaki powodują. Jestem jedną z tych kobiet, które uwielbiają piękne i szykowne kreacje ale zakładają je tylko od święta. Sztywny materiał, ściśnięte ciało, ograniczona swoboda ruchów – to nie dla mnie!

10. Piotrek, 24 lata, Wrocław

Nago. „Idealny do męskich aktów”, „Prawdziwy facet z boskim ciałem”, „Wspaniała sylwetka”… Wielokrotnie słyszałem podobne komentarze na temat mojego wyglądu. Jednak nawet przy takich komplementach nie popadam w samozachwyt, gdyż podobnie jak większość ludzi, ja również mam kompleksy – trochę za dużo tu, mogłoby być więcej tam… Uważam, że nie ma człowieka idealnego, są tylko ludzie, którzy do tego ideału dążą. Ciała niestety się nie wybiera, ale to my mamy wpływ na to jaki będzie jego wygląd i to my możemy je rzeźbić. Jako sportowiec wiem, że ciało jest bardzo plastyczne i poprzez odpowiednie ćwiczenia można likwidować niektóre niedoskonałości. Ale jeśli nie ma się na tyle silnej motywacji, istnieje inne (psychiczne) wyjście z takich opresji. Trzeba pogodzić się ze swoimi kompleksami, nauczyć się nie zwracać uwagi na głupie docinki innych osób i pamiętać że „Oni tak mówią, bo zazdroszczą Tobie wyglądu” :)

Lubię. Jestem typem myśli elegancji wtopionej w codzienność. Lubię dobrze wyglądać i oddawać strojem swoją osobę. Najchętniej wrzucam na siebie rzeczy które krojem w odpowiedni sposób uwydatnią moje zalety, ale jednocześnie zatuszują wady w mojej budowie. Nie ulegam jednak w pełni współczesnej modzie, która jest jak na mój gust lekko przesadzona, dlatego noszę to w czym sam sobie się spodobam i nie zwracam uwagi czy innym się w tym podobam. Czerń, biel i szarość pasują ponoć wszystkim. Ja jestem inny niż wszyscy i chętniej zaskakuję żywszymi kolorami :)
OK. Przyznam się. Mam jedno spaczenie – manię kupowania przeróżnych gadżetów które można doczepić do ubrań. Ale jak to mi zostało kiedyś powiedziane przez pewnego projektanta „Dodatków nie jest nigdy za dużo” ;)

Nienawidzę. Hehe… Ciężko mi powiedzieć, że „nienawidzę” któregoś ze swoich ubrań. Gdybym ich „nie trawił” to przecież bym ich w ogóle nie nosił, nie miał w swojej szafie, a przede wszystkim nawet bym ich nie kupił. To nie ciuchy same w sobie, lecz sytuacje w jakich je na siebie zakładam wywołują niechęć do ich częstszego noszenia. To właśnie te sytuacje w moich oczach nadają poszczególnym kreacjom odpowiedni koloryt.
Garnitur i koszula zawsze kojarzyły mi się z egzaminami, zaliczeniami, poważnymi rozmowami i podobnymi sytuacjami wywołującymi stres, zdenerwowanie, panikę… Już na sam ich widok ręce zaczynają mi się pocić, serce zaczyna szybciej uderzać… To pewnie dla tego ubieram się w „formalne” ciuchy tylko gdy sytuacja tego wymaga. Nie oznacza to, że nie jestem elegancki :) Preferuję jednak elegancję w bardziej wyrafinowanej i nastrojowej formie.

7 lutego 2010

9. Iza, 35 lat, Wrocław

Nago. I Bóg stworzył kobietę... Jestem kobietą, żyję, oddycham, mam świadomość. Lubię siebie niezaprzeczalnie, nawet jeśli czasami wolałabym mieć mniej centymetrów tu i tam, a więcej centymetrów tu i tam. Co to za różnica? Teraz przyszła moda na ulepszanie natury, sztuczne włosy, paznokcie, sztuczną biel zębów, sztuczne cycki, botoks i inne "upiększacze". Po co? I tak nas wszystkich robaki zjedzą, choć botoksem chyba się zatrują he he :) Lubię naturę, nagość jest naturalna, a kiedy kochamy drugą osobę to z całym ogromem wad i niedoskonałości, bo kochamy...

Lubię. Kolory, luz i spontan. Wszystko jednak zależy od sytuacji i nastroju. W górach lubię ubrania wygodne i termoaktywne, na koncercie glany i "ramonezkę". Na spotkaniu biznesowym elegancko i stylowo, na randce luźno ale seksownie. Dres tylko do aerobiku, a w domu wygodnie. Każda wyjątkowa sytuacja wymaga od nas odpowiedniego ubioru. Możemy się buntować ale po co? Mamy tylko jedną okazję aby zrobić "pierwsze wrażenie", czasami od tego będzie zależeć nasza przyszłość. Oczywiście, że najważniejsze jest to kim jesteśmy ale ubiór właśnie w tych pierwszych sekundach przekazuje drugiej osobie z kim ma do czynienia.

Nie lubię. Długo, bardzo długo nie lubiłam wszelkiego rodzaju sukienek i spódnic. Buntowałam się przeciw temu by moja kobiecość wpływała na relacje z innymi. Do szczęścia wystarczały mi glany, T-shirt i spodnie wojskowe lub jeansy. Z biegiem lat to się zmieniło. Zaakceptowałam, a nawet polubiłam sukienki i spódnice bylebym nie musiała ich nosić za często. Nie lubię czuć się "skrępowana" ubraniem. Sztywno, a na dodatek jeszcze wszystko się gniecie. Znoszę to jakoś ale potem z wielką ulgą zrzucam z siebie wszystko.

4 lutego 2010

8. Daria, 20 lat, Wrocław

“Nigdy nie jesteśmy tak bardzo bezbronni wobec cierpienia jak wtedy, gdy kochamy, nigdy tak beznadziejnie nieszczęśliwi jak wtedy, gdy straciliśmy przedmiot miłości.”

Sigmund Freud (1856-1939)


Nagość to bezbronność. Nagość to prawdziwa miłość, gdzie nie ma miejsca na zakrywanie się. Nagość to odkrycie się i pełne oddanie drugiej osobie. Problem pojawia się wtedy, gdy ktoś brutalnie odwróci się od tej Nagości. Gdy utrata przedmiotu miłości doprowadzi do bycia nieszczęśliwym, do rozpaczy. Gdzie pozostanie jednostajny smutek. Zatrzymanie duszy... Ciężko wtedy na nowo się otworzyć. Ciężko na nowo zrzucić z siebie maskę. Pokazać się prawdziwie. Nago. Ale czasem można...


Historia pewnej miłości.
Nie chcę budzić tych wszystkich emocji, które każdego dnia staram się stłamsić i zamknąć, żeby się nie wydostawały na zewnątrz. Rozstaliśmy się już dawno temu... Dlaczego? Nie potrafię dokładnie powiedzieć, ale teraz przynajmniej wiem, że nie była to tylko moja wina. On ma na koncie zdradę mojej osoby. Czuję się fatalnie. Strasznie za Nim tęsknię, nie ma mnie samej, bo... to co miałam w sobie dobrego oddałam J. i teraz niewiele mnie samej pozostało. Dla siebie? Innych? Coś się bezpowrotnie skończyło, pozostaje mi tylko uszanować zaistniałą sytuację. Chyba jakoś mi się to udaje. Bo jest A. Wcześniej?...

Kiedyś sobie gdybałam jak bym się czuła po naszym rozstaniu (jeśli miałoby kiedyś nastąpić) - że będzie bolało i w ogóle. Ale to było nic. Ból okazał się być... niewyobrażalny, momentami nie do zniesienia. Cierpiało całe wnętrze, czasem nawet ciało. Przerywnikami były spazmy i dziki płacz. Czasem mnie się wydaje, że teraz nad tym panuję. W rzeczywistości wmawiam to sobie. Jednak to pomaga. Takie... oszukiwanie samej siebie.

W głowę wciąż wwiercają się wspomnienia - i co najgorsze - tylko te dobre. To jeszcze bardziej rani psychikę, bo budzi świadomość, że tych dobrych chwil już nigdy nie będzie... 
Czasem przychodzi też inny stan - nie ma bólu - pozostaje tylko cicha OBOJĘTNOŚĆ. Na wszystko. NIKT i NIC nie ma znaczenia. Wszystko, co robię staje się ruchami, postępowaniem robota - jest mechaniczne i bezmyślne. Oddycham, bo oddycham - chyba jakaś forma odruchu bezwarunkowego... A życie? (Uwaga, bo to zabrzmi dramatycznie śmiesznie i żałośnie) - Życie się skończyło. Pozostaje wegetacja z pustką w sercu. 

Obiecałam Mu jedną rzecz, z której On sam nie zdaje sobie pewnie sprawy. Napisała Mu jakiś czas temu: "Będę się uśmiechać w swym bólu, jeśli tylko Ty będziesz szczęśliwy". Najważniejsze jest, żeby Jemu się wszystko ułożyło (jakkolwiek to brzmi). I nie jest to takie proste. Myśleć tak. W gruncie rzeczy każdy człowiek jest egoistą. A ja w szczególności.

Właśnie przypomniało mi się jedno z Jego zdań... "Nie potrafię stanąć naprzeciw myślom, że tam w przyszłości może Ciebie nie być ze mną". 
A jednak udało Ci się sprostać tym myślom. Ale mogę o to winić tylko siebie... i znów ból. I emocje.

Dziękuję Ci J. za złamanie życia, za niegasnące uczucie, a Tobie A. za ponowną wiarę w Człowieka.

Lubię. Koszula w kratę (od kiedy tylko pamiętam podbierałam Tacie z szafy różne rodzaje :). Dżinsy. Okulary (niezbędne do czytania książki, gdy się literek do końca nie widzi :). Lektura. Niczego więcej mi do radości nie trzeba. Z taką właśnie „ekipą” ląduję w moim ulubionym fotelu i przenoszę do zupełnie innego świata. Do świata, który wciąga mnie coraz bardziej z każdym zdaniem, stroną, rozdziałem.

Nie lubię. W kuchni zawsze było słychać „zwiąż włosy, nikt nie będzie chciał tego jeść jak Twoje kłaki wpadną do jedzenia” i oczywiście „chcesz mieć wszystkie ciuchy upaprane, fartuch, ale już!” W gruncie rzeczy różnie to było z wykonywaniem tego typu komunikatów, ale w pamięci one siedzą. Do tego dochodzi mój wybitny ANTYtalent do wszelkich zabiegów kulinarnych i efekt gotowy.
Naprawdę nie lubię gotować. Nie lubię i nie umiem. Czego się tknę, zepsuję. Nawet mój kot nie chce jeść moich „specjałów” (niewdzięczny). Niestety z tego też powodu fartuszki kuchenne, już na sam widok, doprowadzają mnie do frustracji. Ale co poradzić? Mój mężczyzna też w kuchni dobry nie jest, a na kogoś odpowiedzialność za obiadki zlecieć musi...

3 lutego 2010

7. Agata, 18 lat, Świdnica

Agata nago. Każdy z nas jest obarczony rzeszą kompleksów, nie może sobie poradzić z tym, że dane części naszego ciała są zbyt małe lub zbyt duże. Na pewno akty zapewniają, że jest to zupełnie naturalna rzecz, że każdy ma jakieś niedoskonałości. Uważam również, że w Polsce wciąż jest wielka bariera przed rozbieraniem się do zdjęć czy chociażby na plaży. Nie patrzy się na nagość jako na normalną sprawę, lecz na symbol grzesznego erotyzmu. Nie mówię, żeby od razu popaść w skrajność i na siłę eksponować swoje wdzięki, stojąc roznegliżowanym na balkonie i strasząc sąsiadów. Wiadomo, że wciąż jednak jest to sfera intymności, którą chcemy zostawić tylko dla siebie. Niech to będzie nasz wybór czy chcemy się rozbierać, czy też nie i niech żadna decyzja nie budzi społecznego szoku.

Agata lubi. Uwielbiam ubrania z „drugiej ręki”. Jaka to radość, gdy się znajdzie coś wyjątkowego, dodatkowo za drobne pieniądze. Niesamowicie cieszy fakt, że wszystko w ciuchlandach jest unikalne i mała jest szansa, aby ktoś nabył coś takiego samego. Te ubrania mają własną historię, przeżyły pewnie jakieś randki, uroczystości czy imprezy. Ja tylko kontynuuję ich żywot, ponadto dodając coś od siebie. Często ślęczę nad nimi z igłą i nitką, aby mogły być wyrazem moich myśli, moich upodobań i moich pomysłów. Nasz wygląd zewnętrzny jest komunikatem dla społeczeństwa czy jesteśmy pomysłowi, kreatywni, czy może wolimy powielać panujące w świecie mody trendy. Ubrania mówią same za siebie, żyją własnym życiem np. gdy się gdzieś śpieszę, Elvisowi nie przeszkadza dawać wówczas koncert dla przechodniów.

Agata nie lubi. Jak podaje Wikipedia „sweter to rodzaj ciepłej bluzy z dzianiny, najczęściej wełnianej (lub współcześnie – z dodatkiem włókien sztucznych). Najcieplejsze, z długimi rękawami, nierozpinane, często z golfem, dziane są z grubej wełny”. Otóż ta gruba, wełniana dzianina ma to do siebie, że straszliwie drapie! Ktoś powie, że przecież to nie powód, żeby od razu nienawidzić, jednak to sprawa dużo głębsza, wręcz rysa na psychice.
W podstawówce, gdy wszyscy uczniowie podążali za modą i zaopatrywali się w bluzy z Pokemonami tudzież Power Rangers, ja musiałam hasać po szkolnych korytarzach w wielkim różowym swetrze. Byłam zmuszona do tego moralnie, gdyż dostałam go w prezencie od mojej babci. Nie wypadało go nie nosić, bo babcia pewnie niejedną noc zarwała machając drutami, aby go zrobić. Poza tym był taki ciepły, taki praktyczny, a kolor różowy jest taki dziewczęcy! Na pewno się Agatce spodoba…

2 lutego 2010

6. Jonanna, 30 lat, Wrocław

Nago. Odkąd pamiętam nagość stanowiła dla mnie problem. Zawsze byłam z szerokimi biodrami i płaskim biustem... Szczupła, wysoka... tylko te biodra. Kiedyś jedna osoba, stwierdziła, że coś powinnam z tym robić... i zrobiłam. Na tyle skutecznie, że znalazłam się w szpitalu. Trochę czasu minęło nim zrozumiałam, że obraz do którego dążyłam jest dla mnie nieosiągalny. Przez te kilkanaście lat ciało wiele się zmieniło... moje podejście do niego również. Pojawiła się akceptacja. Z czasem osiągnęła taki pułap, że dojrzałam do pozowania do aktów. Zaskoczyłam samą siebie, gdyż pierwsza sesja aktowa była bardzo przyjemnym przeżyciem jak i każda kolejna:) Wiem, że nie mam ciała 20 latki, ale je akceptuję i nagość nie jest już problemem. Pozowanie do aktów... również :)

Lubię. Uwielbiam jeansy, koszulę lub bluzkę, do tego jakaś biżuteria, makijaż... wszystko wygodne i nie krępujące ruchów. Czuję się wówczas znakomicie :)

Nienawidzę. To słowo dla mnie w przypadku ubrań nie istnieje. Czuję się nieswojo chyba tylko w sztywnych materiałach i czarnym kolorze. Sztywny krępuje ruchy, czarny odbiera mi energię. Jest jak czarna dziura, która wszystko pochłania. Kojarzy mi się z żałobą, smutkiem i ogólnym przygnębieniem. Nie wiem w czym tkwi jego siła, że tak na mnie działa. Wszak czarny to ulubiony kolor dużej liczby kobiet... Oczywiście w mojej szafie również się znajduje... zarezerwowany jednak dla smutnych okoliczności. Na codzień unikam go jak ognia, preferując soczyste i ciepłe barwy.

1 lutego 2010

5. Monika i Magda, bliźniaczki, 21 lat, Wrocław


MONIKA

Nagość. Czuję się wtedy odkryta, prawdziwa. Czuję się dobrze ze sobą nagą. Myślę, że dopiero gdy jesteśmy nadzy widać nas, a nie otoczkę jaką tworzymy przedmiotami na sobie. Bywam zmęczona maskami codzienności. Szkoda, że tak rzadko mogę sobie pozwolić na swobodę nagości, w końcu nie mieszkam sama.

Rozbieranie przy innych trochę krępuje, ale z liczbą sesji coraz mniej wtydzę się fotografa. Wstydzę się dopiero przed kimś ważnym dla mnie. Być nago z kimś to dopiero jest wyzwanie. Do aktów zaczęłam pozować przypadkiem. Moja przyjaciółka poszła do liceum plastycznego, nie miał kto jej pozować, więc czemu nie ja? Czemu by nie spróbować? Potem byłam w tym liceum na zajęciach jako model, potem doszły zdjęcia. Byłam wtedy chuda tak jak teraz jestem, więc podobalo im sie moje ciało. Dzięki temu uwierzyłam w siebie. Uwierzyłam, że mam piękne ciało i pozbyłam się kompleksów. Sądzę, że każda kobieta powinna tego spróbować, to naprawdę pomaga nabrać pewności siebie :)

Jeśli mam być szczera, to chętniej pozuję do aktu niż do portretu. Jakoś nie umiem się przekonać do swojej twarzy, a dokładnie cery, wciąż mam przed oczami swój młodzieńczy trądzik, zmorę mojej młodości. Dookoła było tyle pięknych dziewczyn bez trądziku. Wstrętny zakamuflował się wewnątrz mojej głowy i nie da mi chyba nigdy spokoju.

W czym mi dobrze? We wszystkim co nie krępuje moich ruchów, najlepiej w jeansach czy dresowych spodniach i obcisłym topie, pogodziłam sie z własnym ciałem. W te wakacje polubiłam sukienki, mam ich już sześć. Rozwijam sie wciąż, oswajam z kobiecością. Ale wciąż mnie mierzi zakładanie minispódniczek, źle mi się kojarzą. Z laskami w białych kozaczkach... Nie powiem dalej brzydko.

Jako nastolatka byłam metalowcem, nie przesadzałam z ubiorem, ale mój standard to była koszulka w rozmiarze XL, do tego jeansy, trampki lub glany. I tak cały rok mogłam chodzić. Czemu koszulki XL? Bo szybko mi biust urósł, krępujące były dla mnie spojrzenia chłopców czy mężczyzn. Teraz już wyrosłam z tego, co ciekawe siostra bliźniaczka nie.

Im jestem starsza tym bardziej doceniam strój. Mimo wszystko, jak cię widzą tak cię piszą, zmieniłam w tej kwestii poglądy. Kiedy? W drugiej klasie liceum. Poznałam wtedy chłopaka, Jezu, jaka w nim byłam zakochana. Inne dziewczyny wyglądały jak kobiety, jak laski, też chciałam się podobać, szczególnie jemu. Pamiętam, że na pierwszą randkę kupiłam komplet bielizny i nawet nową bluzkę. Zaczęłam się starać, szczególnie po tym gdy okazało się kim jest jego ojciec. Nie chciałam być gorsza, to był facet z wyższych sfer, nie chciałam by się wstydził, chciałam być godna jego.

Pierwsza praca w wakacje i pierwsza wypłata, w całości wydana na ubiór. Zaczęłam kompletować szafę, uczyłam się malować, pierwsze perfumy, było to równoznaczne z momentem stawania się kobietą. Po tym jak zerwał ze mną, tym bardziej nie chciałam wyglądem okazać jak mnie to bolało. Po dwóch tygodniach wróciłam do szkoly i starałam się wyglądać nienagannie. Wiem, łudziłam się, że wroci.

Czasem śmieję się z mojej siostry, że musi odkryć swoją wewnętrzną kobietę, ubrać obcasy, pomalować się, choć całkiem niedawno sama tego nie robiłam. Życie swoje robi, kilka doświadczeń, związków i momentów, które sprawiają, że za szybko się poważnieje. Podrosłam i przestało dla mnie być szpanem przychodzenie na egzamin w codziennych ciuchach, polubiłam konwenanse. Rozmowa o pracę, egzamin, uroczysty obiad, spotkania biznesowe, prezentacje, nie przeszkadzają mi na nich tzw. "mundurki". Może dlatego, że nie posiadam marynarki i białej bluzki. Jeśli się chce, można zastąpić niewygodę czymś co się lubi, zamiast białej koszuli można założyć prostą, elegancką bluzkę.

Nienawidzę zimy. Nienawidzę gdy jest tak starsznie zimno. Ciągle zimno, przez to muszę zakładać rajstopy pod spodnie i grube swetry z golfem, nie mówiąc o mnóstwie podkoszulek. Strasznie grubo i ociężale się wtedy czuję. Nie lubię tego stanu, najchętniej bym wszystkiego się wtedy z siebie pozbyła. Moje ruchy są ograniczone, a uczucie rajstop pod spodniami nie należy do przyjemnych. Nieraz musiałam rozebrać się w szatni przed WF-em, wstydziłam się, że mam na sobie rajstopy. Są takie nieestetyczne w moim pojęciu, nieładne, nieseksowne. Pamiętam jeszcze narzekania swojego byłego chłopaka. Dla niego to była najgorsza część garderoby. Już majtki po kolana by przeszły mam wrażenie. Ale i bez jego słów nie lubiłam rajstop. Ciekawa jestem co o tym sądzą inni faceci. Najchętniej z domu bym nie wychodziła przez całą zimę aby nie musieć tego wszystkiego zakładać.


MAGDA

Nagość jest moją własnością, sama decyduję kiedy, gdzie i przed kim się rozbiorę, ale nie robię tego często. Wstydziłam się owszem ale pewniej się czułam przed obcym niż jakbym miałam przed znajomym się rozebrać. Najgorsze było to, że nie wiedziałam co robić, po prostu miałam być sobą i tam stać. Kompleksy posiadam ale nie przeszkadzają mi one. Wiem, że każdy je ma, więc nie pozwalam im na zbyt wiele, one sobie istnieją. Rozebrałam się szybko i bezboleśnie, nie myślałam o tym, a wszystko wyszło przez przypadek.

Lubię swobodę, wygodę. Lubię czuć się sobą. Strojem wyrażam siebie, swoją niezależność względem innych. Uwielbiam iść na koncert i być tą nieliczną dziewczyną co przyszła się zabawić, a nie na podryw. Lubię samochody, gry komputerowe, a dla kontrastu gotować i sprzątać. Muszę się czuć dobrze w swoim ubraniu gdy robię zakupy, spotykam się ze znajomymi. Przychodzę do domu i się nie przebieram, bo nie muszę. Najlepsze jest to, że zawsze zostaję sobą i nie zmieniam stroju w zależność z kim się widzę, ja mam jeden własny styl i nie udaję kogoś kim nie jestem, strój nie jest moją maską. Lubię spodnie rurki, zwykłą koszulkę i bluzę, ubieram się szybko i mam więcej czasu na życie.

Nienawidzę być traktowana jak kobieta, nie czuję się w pełni kobieca. Kobiecość mi przeszkadza, ludzie zwracają uwagę tylko na wypicowana laski, ja wolę zwracać uwagę swoją osobą. Nie lubię gdy moi znajomi mają inny stosunek do mnie tylko dlatego, że mam piersi. Nie jestem za równouprawnieniem i nie jestem feministką ale dla mnie kumple dużo znaczą i długo broniłam tego by być im równą. Nie lubię gdy muszę ubrać się "ładnie", czuję się wtedy sztucznie, jak manekin w sklepie, który ma po prostu dobrze się prezentować. Nienawidzę gdy inni próbują mnie zmienić, tylko dlatego, że nie pasuję do nich. Ja do nich nie muszę pasować, mam już swoje miejsce gdzie jestem normalna.