28 stycznia 2011

69. Liwia, 26 lat, Wrocław

Nagość, obnażenie siebie wymaga pewności i ogromnej stabilizacji psychicznej. Czy ją posiadam? Jaka jestem? Spójrz w moje oczy, przeczytaj historię pisaną przez 26 lat. Nie staraj sie zrozumieć, podziwiaj.

Lubię. Chciałabym by świat, w którym egzystuję pozwalał mi na częstszy usmiech, radość duszy, prawdziwe szczęście.

Nie lubię. Czasem życie stawia nas na drodze, którą kroczyć nie chcemy lecz musimy. Wtedy właśnie jedynie oczy mówia prawdę o nas.

24 stycznia 2011

68. Maciek, 27 lat, Kraków

Nagość jest wyznacznikiem mojej wolności. Małej domowej niepodległości. Bo to po domu mogę sobie czasem paradować w stroju Adama.
Nie chodzę na siłownię i nie przypominam wzorców z Men's Health. Po uprawianym sporcie mam ból i łupanie w kolanach plus problemogenną torebkę stawową. A czteropak to trzymam w lodówce.
Lubię swoje ciało bo jest moje, a do cudzych męskich ciał nie aspiruję. Wyzbyłem się więc kompleksów, bo skoro nie chcę walczyć z problemem, to znaczy, że on albo nie istnieje, albo nie jest wart mojej uwagi.
 
Lubię.
Poczucie czystości, schludności a nawet sterylności daje mi komfort. Niemniej jednak nie noszę się w kitelku i nie ubieram lateksowych rękawiczek dla chirurgów. Lubię koszule, sweterki, pulowerki i bezrękawniki. Tak, wtedy mały-wewnętrzny maciek-esteta daje spokój mojemu garderobianemu sumieniu :)
 
Co najmniej nie przepadam za powyciąganymi, luźnymi ze starości swetrami. Czego nienawidzę, wręcz panicznie unikam, to ciasne, zbyt opinające, krępujące ruchy spodnie. Czuję się w nich niemęsko. Jak diabeł na święconą wodę, tak ja reaguję na uwierające tu czy ówdzie spodnie. I dlatego tak jak diabeł święconej wody w piekle nie trzyma, tak również i ja ciasnych spodni w szafie nie mam.

23 stycznia 2011

Roczek.

My tu gadu, gadu, a tu zupełnie niepostrzeżenie stuknął mojemu projektowi roczek. Dokładnie 18 stycznia odbyła się pierwsza sesja zdjęciowa, a dwa dni później ukazała się już oficjalnie na blogspocie.

Jakżesz to było dawno temu! Ileż to sesji temu? Zastanawiałem się wtedy czy to w ogóle wypali. Czy będą do mnie przychodzili ludzie. Czy opowiedzą mi swoje historie. Czy ktoś będzie chciał o tym czytać... Wszystko było jedną wielką niewiadomą.

Od tej pory projekt został odwiedzony ponad 55 tysięcy razy i miał ponad 183 tysiące odsłon. Nigdy nie spodziewałem się osiągnięcia takiej popularności. W tej chwili codziennie odwiedzacie go 350-400 razy, co miesięcznie daje liczbę ponad 10 tys. odwiedzin, a liczba odsłon przekracza 40 tys.

Najwięcej, bo 462 odwiedziny miały miejsce 7 grudnia 2010, a namniej bo tylko 35 miało miejsce 14 sierpnia 2010 r.

Udział wzięło już 67 osób. Właściwie to 66 bo numeru 13 nie przyznałem w obawie przed pechem ;) A tak naprawdę to 68 bo raz przecież wystąpiły bliźniaczki, a raz mama Róża wystąpiła z córcią Gają :) Była też Magda w stanie błogosławionym ale nie jestem pewien czy mogę ją liczyć podwójnie ;)

Wygląda na to, że ani mnie, ani Wam czytelnikom, ani Wam uczestnikom projekt się nie nudzi. Wobec tego mam nadzieję, że rok później będę mógł napisać o kolejnych 67 czy 68 uczestnikach i podam Wam równie imponujące statystyki oglądalności.

Najważniejsze jest dla mnie jednak to, że z pozoru z błachej kwestii jaką jest ubranie lub jego brak udało nam się uczynić pole do rozmyślań nad nami samymi, nad tym co nas otacza, nad społeczeństwem, w którym żyjemy. I z tych rozmyślań, mam nadzieję, wyniknie kiedyś coś naprawdę dobrego.

Pozdrawiam zarówno czytelników jak i uczestników, gdyż bez Was ten projekt byłby tylko wołaniem na puszczy, a nic tak mnie do pracy nad nim nie motywuje jak Wasza tu obecność.

Dziękuję Wam wszystkim
Arek

16 stycznia 2011

67. Ola, 23 lata, Wrocław

Nago. Ciało jest świątynią sztuki i miłości... Moja nagość jest tam, gdzie moje serce, a więc i tam, gdzie wszystkie moje słabości i niedoskonałości oraz to, co we mnie najpiękniejsze. Dlatego właśnie moja nagość, ta zupełna, jest tylko dla najważniejszej osoby. A on kocha mnie taką, jaką jestem.

Moja nagość to również taniec. Dzięki niemu lepiej rozumiem swoje ciało i czuję swoją kobiecość. W tribalu odsłaniam brzuch, którego nigdy nie akceptowałam. To taniec zmysłowy, uwalnia emocje, emanuje pasją, mroczną pasją. To piękny sposób odkrywania siebie, własnych pragnień i tajemnic. To również dzielenie się tym, co w nas najlepsze, częścią duszy i wdziękiem płynącym z niejako wężowej gracji wijącego się kobiecego ciała. Miał być rekwizyt? Oto i on, strój do tribala ;)

Lubię. Mała czarna,157 cm wzrostu, stopa 35 i niezwykle drobne dłonie, niczym u dziecka. W końcu małe jest piękne. Lubię swoje niewielkie gabaryty i ich nieodparty urok. Lubię też jeździć na swojej małej (jak i właścicielka) Hondzie i nosić stroje motocyklowe. Mój styl to mieszanka rocka i gotyku. To, co w sobie cenię, to również moja artystyczna dusza i wrażliwość na piękno i drugiego człowieka.
Skąd ten mały piekielny pluszak? Bo uwielbiam swój diabelny charakterek i zołzowatą naturę! Faceci naprawdę kochają zołzy. Kobiety, które wiedzą, czego chcą. Zołzy, nie jędze ;)

Nienawidzę. Są stroje, których nie znoszę – te, które kłócą się z moim gustem czy uwydatniają to, co chciałabym ukryć. Nade wszystko jednak nienawidzę strachu, który wciąż drzemie gdzieś głęboko pod moją skórą, wytrąca mnie z równowagi i sprawia, że świat wypada mi z rąk. Nie lubię poczucia bezradności, gdy nie panuję nad swoim życiem i mam związane ręce. Nie potrafię zaakceptować sytuacji, gdy rozwój wypadków jest ode mnie niezależny i ktoś albo coś decyduje za mnie. Niekiedy chcę krzyczeć, innym razem płaczę, bywa, że na moment przygasam. Ale wciąż walczę, bo nikt życia za mnie nie przeżyje.

12 stycznia 2011

66. Kamila, 22 lata, Wrocław

Akt to akt... Jak dla mnie to zwykłe zdjęcie ukazujące ciało bez ubrania. Przecież nie urodziliśmy się w ciuchach, byliśmy nadzy, więc o co tyle hałasu? Nie różnimy się, aż tak bardzo, a po drugie: przecież każdy dobrze wie jak wygląda goły człowiek, więc czego się wstydzić?
Moim zdaniem, im więcej szumu robimy wokół swojej nagości, tym inni bardziej zwracają na nią uwagę. A przecież to nic nadzwyczajnego…

Uwielbiam wychodzić na imprezy ze znajomymi. Tańczyć do białego rana na parkiecie, popijać kolorowe drinki i świetnie się bawić. Wywołuje to ogromny uśmiech na mojej twarzy i bardzo skutecznie pomaga podładować moje wewnętrzne akumlatory.
Nie jestem jednak typem imprezowiczki, która z utęsknieniem odznacza dni w kalendarzu do soboty. Takie wypady zdarzają mi się raz, dwa razy w miesiącu… ale jak już są to musi być „na maxa” z właściwą ilością alkoholu, odpowiednimi osobami i dobrą muzyką :)

Nienawidzę diet, a właściwie kobiet, które się zadręczają dietami. Bez znaczenia, czy jest to dieta białkowa, wysokotłuszczowa, niskotłuszczowa, węglowodanowa, czy jakakolwiek inna. Nigdy nie byłam na diecie i nigdy nie będę, bo życie jest za krótkie na to, aby odmawiać sobie czekolady, kawy, herbaty… czy czegokolwiek innego zakazanego w jadłospisie.
Martwi mnie też to, że nie spotkałam jeszcze w swoim życiu kobiety, która nie miałaby kompleksów. Zawsze się coś znajdzie… za duży biust, za mały biust, odstający brzuch, wklęsły brzuch, za duża pupa, za mała pupa, za grube nogi, za chude nogi! MASAKRA!

Kobiety, zdajcie sobie sprawę z tego, że nie musicie być całe życie na diecie, że każda z was jest piękna, bo jest... kobietą.

7 stycznia 2011

65. Barbara, 21 lat, Wrocław

Nagość. Potrafię pokazać cycki na imprezach, wystawić przez okno samochodu swój zacny tyłek i po domu dreptać mokra z obnażonym pępkiem po domu, kiedy to znowu zapominam ręcznika. Na szczęście wtedy nie ma moich trzech współlokatorów, mężczyzn w domu. Bo przed nimi nie lubię być nago. Przed sobą mogę, przed aparatem też mogę, przed kochankiem jak najbardziej mogę. Acz popadam z nagością w skrajności w skrajność. Wszystko zależy od moich nastrojów, no nie jestem jakoś specjalnie humorzasta, ale ten rudy typ tak ma. Ja tak mam. Czasem po prostu nie pokażę cycków i już. A jak nie trzeba to pokażę, o tak mam z nagością. Strasznie miło mi wtedy.

Lubię kawę bez cukru, kota Patata, swoją pracę (konsultantka telefoniczna), być fotopsują, rozmawiać z pewnym poetą i prozaikiem, czesać się w kitkę i malować paznokcie na niebiesko. Papierosy, czerwone, grube. Literaturę na świecie. Sowy i pingwiny. Jeździć stopem, dźwięk tamburyna, legnickie spektakle i kolczyki peruwiańskie.

A żeby to wszystko jakoś mieć wsobnie, co się lubi, to trzeba być w czymś wygodnym, no i trochę kolorowym i nie. Bo no tak to jest, że jak wygodnie, to nic nie ciśnie, nie przeszkadza w kiepowaniu do kubka po kawie czy rozkładaniu się do przyswajania dobrej lektury. No tak to jest, że jest luźno, to dobrze. Jest kolorowo, to jeszcze lepiej. Nie zwracam strojem na siebie uwagę na siłę, po prostu tak mi jest dobrze i już. Właśnie tak, w tym stroju.

Lubię tak strasznie, strasznie wiele rzeczy, spraw, ludzi.

Nie lubię kawy z cukrem. Papierosów, mentoli cienkich i węży.

Tę sukienkę zaprojektował mój przyjaciel, ale to nie o to chodzi. Przyjaciela lubię, ale to zawsze tak jest, że faceci to małą czarną i wtedy im się podoba, ochy i achy. A jak im się pokażę inaczej, czyli tak jak lubię, to już im się nie podobam. Tylko muszę być tak, dziewczęco, stroić się a ja taka nie jestem. Wymuszany dla mnie styl żebym była ładna dla czyichś oczu, to nie dla mnie. Bo po co, skoro mnie tak jest źle. W środku.

Nie lubię tak i już.

2 stycznia 2011

64. Magda, 21 lat, Głogów

Nago czuję się nieswojo. Przynajmniej na początku, dopóki się nie oswoję z sytuacją. Ubrana mam zresztą tak samo, ponieważ jestem osobą dość skrytą i zaledwie garstka osób może powiedzieć, że naprawdę mnie zna. Czasami wstydzę się być sobą, tak jak wstydzę się też grać czy śpiewać; jednak nic nie trwa wiecznie i kiedy już się rozkręcę, to pokazuję, na co mnie stać. Takie brzydkie kaczątko, co to nagle okazuje się być łabędziem. Z moją gitarą też tak było. Kupiona za symbolicznego piątaka, własnoręcznie przeze mnie odremontowana daje ze mną czadu na niemal każdym ognisku.

Lubię czarne ciuchy, szczególnie tuniki, koszule czy szorty. Zwłaszcza te luźniejsze – są wygodne, nie krępują ruchów, a w moim własnym mniemaniu dobrze wyglądają. Jednak mój fetysz to rajstopy – uwielbiam mieć na nogach rajtki w wymyślne wzory! Pończochami czy zakolanówkami też nie pogardzę... Jednak najbardziej w świecie kocham muzykę, towarzyszy mi ona niemal wszędzie, przez co straciłam już kilkanaście, jeśli nie więcej, par słuchawek i jedną empetrójkę. Słuchanie muzyki w wannie czy podczas zasypiania nie jest bezpieczne dla sprzętu elektronicznego. Muzyka jest moim azylem, dzięki któremu nie muszę się spoufalać z emocjonalnymi ekshibicjonistami, których pełno na przystankach i w pociągach.

Nie lubię, wręcz nienawidzę zimy, zwłaszcza tej ze śniegiem po pachy oraz mrozem trzaskającym w twarz i nos, który po pięciu minutach stania na przystanku w bardzo niewdzięczny sposób mi czerwienieje. Jedyne, czego bardziej nie lubię od zimy, to ubrania zimowe: czapki, szaliki, grube bluzy niemieszczące się pod płaszczem i rękawiczki. Przez te ostatnie nawet nie można w spokoju zapalić.

1 stycznia 2011

63. Małgosia, 31 lat, Trójmiasto

Nagość jest teraz dla mnie czymś wstydliwym, nie bardzo akceptuję swoje ciało i to co się z nim dzieje, nie podoba mi się jak reaguje na zmiany hormonalne, jak zmienia się pod wpływem czasu, jak „jedna czekoladka” odkłada się w postaci „skrzydełek”. Nie podoba mi się, że nie potrafię tego zmienić, zmusić się aby po pędzącym dniu pójść na fitness czy na lodowaty basen. Jedzenie jest jedną z najłatwiej dostępnych przyjemności.

Lubię. Kiedyś uwielbiałam zaczytywać się książkami. Otwierałam książkę i strona po stronie przenosiłam się w inny świat, zupełnie inny niż mój, albo był to odległy kontynent albo ocean i łódka z tygrysem . Żyłam życiem głównego bohatera, oglądałam Macondo oczami kolejnych pokoleń rodziny Buendía, byłam i Ferminą Dazą i Flerentino Arizą, spoglądałam na Moskwiczan oczami Annuszki, która zostawiła dom i rodzinę, aby żyć w metrze. Teraz z braku czasu oglądam „historie obrazkowe” zamknięte w kadrze, prawie z wypiekami na twarzy kartkuję albumy Newtona, oglądam obrazy Saudka, portrety Lindbergha, Avedona, czy modówki Lagerfelda, dokument Cartier-Bresson’a analizując prawie każde zdjęcie

Nie lubię siebie w takiej postaci.