Lubię luźne ciuchy. Od lat nastoletnich jestem pod ogromnym wrażeniem sposobu ubierania się i noszenia Afroamerykanów, Jamajczyków, Afrykanów. W zasadzie czego nie założą to im dobrze. Białych to niestety nie dotyczy, ale i tak najlepiej czuję się w szerszych spodniach i luźnej bluzie z kapturem. Jako osoba całkowicie antysamochodowa latem dużo przemieszczam się rowerem, i wtedy moim ulubionym zestawem są... spodenki do kolan i klapki. Nie rozumiem jak ludzie mogą w tak ogromne upały nakładac jeszcze pod spód majtki. Jestem przeciwny noszeniu biżuterii przez mężczyzn i epatowania zegarkami na przegubie dłoni, a jedynym „przeskadzaczem” na ręku często bywa u mnie frotka w barwach rasta (ale jednocześnie i w barwach kilku zachodnioafrykańskich krajów). Aha, zimą podobam się sobie opatulony szalikiem dookoła szyi, bo świetnie przykrywa ślady mojej porannej walki z zarostem.
Nie lubię wszelkiej odzieży ze skóry i skaju (nie odróżniam tych materiałów), bo kojarzą mi się z harleyowcami, rockiem, białym rasizmem, rykiem motocykli, a wszystkiego tego po prostu nienawidzę. Z lat dzieciństwa pozostała mi ogromna niechęć do sweterków typu serek, bo przez 4 lata chodzenia do podstawówki mama z uporem maniaka ubierała mnie właśnie w taki jeden szarawy serek i akurat tak wypadało, że podczas klasowych zdjęć zawsze w nim byłem. Jesienią, zimą i wczesną wiosną, gdy na dworze zimno, nie eksperymentuję ze zdrowiem i wkładam pod spód bieliznę, ale nigdy slipy. Nie rozumiem jak można chodzić w ciasnych majtkach. Ja muszę mieć luz, żadnego ucisku, czyli luźne bokserki. Slipy (kąpielówki) tylko na basen. Nigdy nie założyłbym też sandałów. Na rowerze, na basenie, na wakacjach, wczasach pod gruszą, jak najbardziej pasują klapki. W innych miejscach panowie nie powinni pokazywać swoich stóp.